Niedziela, 6 października 2024r. Artura, Fryderyki, Petry
 Szukaj
FACEBOOK RSS EMAIL Strona główna
Planeta Kobiet

Ewa Kuklińska: Miłość igra ze mną!

Ewa Kuklińska- jedna z piękniejszych kobiet estrady, pierwsza śpiewająca w naszym kraju tancerka, współzałożycielka formacji "Naya-Naya' i "Sabat", aktorka teatrów rewiowych i filmów. Na scenie gwiazda, w życiu często ta druga.
Podwójna była żona, latami uwikłana w niespełnioną miłość. Ciągle dziewczęca singielka z wyboru opowie nam, kogo przyciąga jej uroda, dlaczego miłość jej nie lubi i że w życiu warto jest mieć pasję!

Pochodzi Pani z tradycyjnego domu. Zawód artystki nie sprzyja ognisku domowemu, dla kobiety jest trudny i w dodatku sezonowy. Skąd taki wybór?
- Nie ja go wybrałam, to on mnie wybrał. Wychowywałam się w Szczawnicy Zdroju. Mój tata był naczelnym lekarzem i dyrektorem uzdrowiska. Dom był tradycyjny, rodzinny, kochany. Z racji pozycji taty bardzo często całą rodziną bywaliśmy na przedstawieniach i koncertach organizowanych dla kuracjuszy. Zaczarowana artystyczną atmosferą chłonęłam każdy występ. Później wręczałam gwiazdom kwiaty. Któregoś wieczoru jeden z pacjentów Jerzy Waldorff patrząc na mnie powiedział: „Dlaczego wy tutaj tak tę Ewę męczycie? Wyślijcie ją do Warszawy, do szkoły baletowej po nauki, bo ją po prostu nosi”. Tak się uparłam na tę szkołę, że wkrótce przystąpiłam do egzaminu i mimo rocznego opóźnienia zostałam przyjęta. W rok pokonałam dwie klasy, a szkołę ukończyłam w czołówce i jako jedna z trzech dostałam engagement do Opery Warszawskiej. Z natury dane mi było bardzo dużo, resztę wyćwiczyłam ciężką pracą.

Piękna, zdolna, wykształcona, ale bez czasu na życie prywatne. Gdzie poznała Pani pierwszego męża?
- Z domu wyjechałam mając 10 lat. Szkoła baletowa to przede wszystkim katorżnicza praca, podwójnie zajęte dni, wycieńczające fizycznie treningi i wielka odpowiedzialność za siebie. Moim domem był internat, ten prawdziwy miałam tylko podczas króciutkich wakacji. Kiedy wyszłam po raz pierwszy za mąż miałam 20 lat i mimo że zarabiałam już na siebie, to życia nie znałam. Warszawska rodzina przedstawiła mi szalenie przystojnego, działającego we Francji architekta i tak to się zaczęło.

Spotkała Pani księcia z bajki?
- Tak. Ten obywatel świata, zawojował mnie absolutnie. Ślub wzięliśmy w rodzinnej Szczawnicy. Pochłonięta rygorem teatralnego życia, nie zastanawiałam się nad tym, dlaczego nigdy nie zaprosił mnie do Paryża. W kilka miesięcy po ceremonii udaliśmy się w podróż poślubną na Sycylię. W trakcie ktoś zadzwonił do moich rodziców, dopytując się o mojego męża. Usłyszawszy, że jest w podróży poślubnej, zaniemówił. Okazało się, że jest nas dwie. Rodzice przeżyli szok. W sposób oględny, bo na każdej linii wtedy siedział jakiś sierżant Marucha, prosili żebym wracała. „Mąż” tłumaczył później, że faktem jest, iż on nie wspomniał o żonie w Paryżu, ale nie chciał komplikować sytuacji. W trakcie naszych starań o nasz ślub równolegle przeprowadzał rozwód we Francji. Jednak pewne formalności nie zostały dopełnione i mój narzeczony, żeby „mnie nie stracić” postanowił zaryzykować. W świetle prawa moje małżeństwo jako bigamiczne ani sekundy nie było ważne.

Jest Pani silną kobietą. Szkoła baletowa hartuje nie tylko ciało. Jak Pani to przyjęła?
- To był potężny cios i szok zarazem. Poznanie, zaręczyny, ślub jak z bajki, podróż poślubna na Sycylię, w perspektywie Paryż i taki finał. Dla innych to historia na 10 lat. U mnie trwała pół roku. Wszystko zawirowało. Obudziłam się w szpitalu, nie chciałam żyć.

Tak dotkliwie zraniona, stała się Pani w stosunku do mężczyzn ostrożna?

- Nawet zbyt ostrożna. Poznawałam mężczyzn z dobrych domów, szalenie taktownych, dobrze ułożonych. Ale trzymałam ich na dystans. Przyglądałam się im. Nie było mowy nawet o pocałunku. Bałam się nie tylko o siebie, ale też i o rodziców. Nie chciałam ich znowu zranić. W końcu przyszedł następny związek.

To było to, na co Pani czekała?
- Zupełnie nie. Znowu, teraz już świadomie, zakochałam się w mężczyźnie żonatym. Trwało to mniej więcej 10 lat. Nie mam dla siebie usprawiedliwienia. Jak każda zakochana kobieta myślałam, że w tym jego właściwym związku dzieje się źle. Tam były dzieci i to determinowało nasze kontakty. Ale rozum odebrało nam obojgu. Był niezwykle przystojny, władający czterema językami, z niezwykle mocną pozycją zawodową, a przy tym uroczy. Odnosiłam wrażenie i wiem to do dzisiaj, że była to moja tzw. druga połówka. Byliśmy monolitem, niestety z odrębnymi częściami. Tylko za granicą podczas moich tournee mogliśmy tak naprawdę być razem. Pamiętam, że ciągle wtedy płakałam. Kochałam, nie mogłam zrozumieć, co ja robię i płakałam. On, żeby nabrać dystansu do sytuacji, wyemigrował do Szwajcarii. Pewnego dnia zadzwonił, żebym przyjechała. Mieliśmy już być tak na zawsze razem. Wykupiłam bilet na 18 grudnia. 13 wybuchł stan wojenny i nastała głucha cisza, nawet telefoniczna. Jakimś sposobem dowiedziałam się, że do tej Szwajcarii ściągnął dzieci i oczywiście żonę. Rozumiałam, że z tego piekła chciał wydobyć przede wszystkim ich. W trakcie stanu wojennego wyjechałam na koncerty do Stanów i Kanady. W pierwszym hotelu czekał na mnie ogromny kosz kwiatów od niego. Znowu rano i wieczorem po koncertach płakałam, zdając sobie jednak sprawę, że sytuacja jest taka, jaka jest.

Czyli ten nieformalny, top secret związek przyhamował Pani życie osobiste na ładnych parę lat. Jednak w trakcie tych zawirowań wyszła Pani po raz drugi za mąż. Intensywnie szukała Pani takiego wyjścia?

- Nie, znowu z pomocą przyszła rodzina i przyjaciele. Poznali mnie z człowiekiem, którego sytuacja była mniej więcej podobna. Jego narzeczoną stan wojenny zastał w Londynie. Zaczęliśmy sobie nawzajem ocierać łzy. Znowu wszystko poszło szybko. Przystojny profesor nauk ekonomicznych miał kontrakt do ONZ. Warunkiem otrzymania paszportu służbowego było posiadanie żony. Ja ciągle chlipałam, ale pomyślałam, że skoro nie mogę być z osobą, którą kocham, to zwiążę się z człowiekiem, którego szanuję za inteligencję, podziwiam za szerokie horyzonty. Przy boku takiego przyjaciela będę miała przynajmniej bezpieczne i spokojne życie. Zawsze szarpałam się na wysokich diapazonach, tym razem postanowiłam wejść w letnią, bezpieczną relację. I to się na mnie zemściło. Po dwóch tygodniach wzięliśmy ślub i stałam się panią profesorową. Tylko, że to był Dr Jekyll i Mr.Hyde. Kiedy żyliśmy oddzielnie, ja na stypendium, on na swoim kontrakcie, było cudownie. Liściki, prezenty. Na co dzień preferował przemoc w rodzinie. Myślę, że było to spowodowane alkoholem, który w niezauważalny sposób towarzyszył mu cały dzień w postaci szklaneczki Jamesona. Stała zawsze przy maszynie do pisania. Wieczorem był już tak nasączony whisky, że chyba nie wiedział, co robi. Długo trzymałam to w tajemnicy. Pewnego razu na pytanie mojej przyjaciółki, dlaczego chcę się z nim rozwieść, odpowiedziałam, żeby nie mówiła tego nikomu, ale on po prostu mnie bije. Zdumiona usłyszałam: „Jasne, że bije. Wszystkie swoje kobiety bije. Myślałam, że ty to lubisz”. Okazało się, że tylko ja nie wiedziałam o tej przypadłości. Podziękowałam za taką opinię i rozwiodłam się.

Cały czas dużo Pani koncertowała, bywała. Noszono Panią na rękach, obsypywano prezentami. Na nikogo nie zwróciła Pani uwagi?

- Hmm... Owszem, spotykałam się z uznaniem niezwykłych, nietuzinkowych ludzi, jednak nie noszono mnie na rękach ani nie obsypywano prezentami, ponieważ nie dopuściłabym do tego. W głębi duszy cały czas miałam obsesję tej swojej wielkiej, niespełnionej miłości, która mi nie odpuszczała. Kiedy byłam na stypendium w Paryżu, on jako bezpaństwowiec, polnymi drogami, traktami leśnymi, pod lodem, sama nie wiem którędy, w każdy weekend przyjeżdżał do mnie z tej Szwajcarii. Co tydzień skrupulatnie pakowałam nuty i najpotrzebniejsze rzeczy na wypadek, gdyby chciał mnie ze sobą zabrać. Zawsze byłam na to gotowa i nigdy tak się nie stało. Pewnie nawet nie zdawał sobie z tego sprawy… W końcu jakoś ten trzeci mąż się pojawił.

Jednak gdzieś głęboko, w środku, była Pani otwarta na poważny związek?
- Na trasie międzynarodowych kontraktów poznałam uroczego, holenderskiego szaławiłę. Przystojną duszę towarzystwa, przy której miło spędzało się czas. Po tych chmurnych dniach bardzo tego potrzebowałam. Ten człowiek mnie sobie upolował, wychodził i zawładnął. Wiedziałam, że pije. Ale kiedy w Jabłonnie podczas przyjęcia, na którym oczywiście pracowałam, przy kilkunastoosobowym stole oświadczył mi się, pomyślałam, że być może mu tym małżeństwem pomogę w walce z alkoholem. Że dla mnie zostawi to życie na trasie gul, gul, kanapa i następnie lodówka, Smirnoff czysty albo z coca colą. Postanowiłam wciągnąć go w projekt wspólnej firmy polonijnej i z takim planem weszłam w swoje trzecie małżeństwo. Mój mąż na żadne firmowe spotkanie się nie stawił. Bardzo zawsze chciał, ale nigdy na żadne nie dojechał. Co do alkoholu, to rzeczywiście odstawił, ale obsesyjnie o tym mówił i domagał się z tego powodu pochwał. Zapowiadał też, że na Boże Narodzenie w moje imieniny i urodziny strzeli sobie szklaneczkę. Nieświadoma niczego moja mama, podczas świąt w rodzinnej Szczawnicy, zaproponowała mu jakiś alkohol. Wybrał whisky i z pasją kontynuował ją do Sylwestra. Po sugestii, że czas się rozstać, dostał furii. Drugiego stycznia miał samolot. Pił i szalał całą noc. Rano zamówiłam mu taksówkę na lotnisko. Zszedł, zapłacił i wrócił na górę. Zmobilizowałam wszystkie siły i tego 2-metrowego, wielkiego chłopa wypchnęłam za drzwi. Po latach dowiedziałam się, że jeszcze na lotnisku mocno rozrabiał. Na szczęście więcej go już nie widziałam. Rozwiodłam się z nim per procura i tak zakończyły się moje małżeństwa.

Pozwalała Pani swoim mężczyznom na bardzo dużo. Myślała Pani, dlaczego wśród nich nie było nigdy rycerza, filaru, o który można by się oprzeć?

- Na swojej drodze spotykałam wspaniałych, wartościowych mężczyzn. Nigdy jednak nie wysłałam sygnału do żadnego. To poniżej mojej godności, tak zostałam wychowana. Więc jestem skazana na tych, którzy zapukają do mojego życia. A pukają ci, którzy szukają oparcia. Daję się więc ponieść związkom może trochę kulawym, troszeczkę nie takim. Cierpliwie je aranżuję, aż dochodzę do wniosku, że dalej nie mogę zrobić już nic. Inna sprawa, że przyciągam ludzi, którzy lubią pić. Czują chyba córkę lekarza, a w perspektywie pomoc.

Co pomagało Pani pozbierać się po takich „rozczarowaniach”?
- Spojrzeć z wiarą przed a nie za siebie? Moją pierwszą miłością zawsze była muzyka i scena. Ta bardzo wymagająca pasja to moja praca. Całe moje życie zawsze było jej podporządkowane. Ona też pozwoliła wracać mi do normy i patrzeć przed siebie. Oczywiście, że tęskniłam za domem z dziećmi. Niestety, nie udało mi się go stworzyć, dzieci mimo wielkich starań nie mogłam mieć. Już się z tym pogodziłam. Za to mój brat ma czworo. Mieszka w Teksasie i jak nasz tata jest lekarzem. Teraz u niego, tak jak kiedyś w Szczawnicy, wszyscy pławimy się w życiu rodzinnym. Przy stole na dzień dobry jest nas ośmioro. Dla mnie to rzecz bezcenna.

Życie singielki jest wygodne? Nie czuje się Pani samotna?
- Teraz zabrałam się za humanistyczne studia. Zadałam sobie pytanie, co mnie interesuje. Jestem newsomanką. Wsłuchuję się wyłącznie w informacje i komentarze polityczne. Stąd politologia i dziennikarstwo. To ogromne obciążenie. W soboty i niedziele chodzę na wykłady od rana do wieczora. W środy sama wykładam w Prywatnej Łódzkiej Szkole Teatralnej. Oprócz tego realizuję swoje zawodowe projekty. Ciągle jestem na scenie. Nie umiem zamartwiać się, co tu robić i nic nie robić. Życie sceniczne jest ulotne. Chciałam w jakiś sensowny sposób wyjść ze świata artystycznego do ludzi i znakomicie mi się to udało. Nie mam wielkich oczekiwań, ale mam oczywiście marzenia. Znowu mam swój świat, który jest dla mnie bardzo ważny. A co on przyniesie? Nie wiem. Może prywatną stabilizację, ale ona jest absorbująca, a życie singielki jednak jest ciekawe.

Rozmawiała: Ewa Orłoś, www.byłeżony.pl
fot. East News
Źródło: www.ikmag.pl
Archiwum z 2012.04.09 
Oceń ten artykuł:  1 pkt 2 pkt 3 pkt 4 pkt 5 pkt    Aktualna ocena: 5,00
 
Wyślij e-mail rekomendujący ten artykuł
E-mail adresata
 
 
Ewa Kuklińska: Miłość igra ze mną!
Ewa Kuklińska- jedna z piękniejszych kobiet estrady, pierwsza śpiewająca w naszym kraju tancerka, współzałożycielka formacji "Naya-Naya' i "Sabat", aktorka teatrów rewiowych i filmów. Na scenie gwiazda, w życiu często ta druga.
Czytaj cały artykuł

 
Twoje Imię i Nazwisko
 
Twój E-mail
 
 
Dodaj swój komentarz do artykułu.
 
Komentarz
Autor
 

Wasze Komentarze

kocham ją
Anonim 2023-01-02 20:55:02
ślusarz,kierowca byłby wierny-a tak-samotność
Anonim 2013-02-20 20:19:33
tytuł sugeruje jakby pani Ewa była zakochana ale z wywiadu wynika że ten pracoholizm to tylko ucieczka...więc...do dzieła pani Ewo:)...pozdrawiam cieplutko
zakochana 2013-02-07 17:51:31
Piekna i elegancka kobieta, dyskretna, z klasa. Pozdrawiam serdecznie Pani Ewo i moze jeszcze spotka Pani namietna i goraca, prawdziwa milosc. Szczerze Pani tego zycze.
Panna 2012-07-08 22:45:15
Dzięki zwierzenom Pani Ewy zrozumiałam na czym polega mój problem - mam to samo "Nigdy jednak nie wysłałam sygnału do żadnego. To poniżej mojej godności, tak zostałam wychowana. Więc jestem skazana na tych, którzy zapukają do mojego życia." Spróbuję wykorzystać tę wiedzę. Może się uda coś zmienić? Dziękuję!
Ann 2012-04-11 21:10:37
Z tego, co czytam to wiele przykrych rzeczy spotkało Panią w życiu. Trzymam jednak kciuki, aby los był łaskawszy.
Jan 2012-04-09 11:33:11
Niezłe życie :(
Anonim 2012-04-09 11:31:19


Wszystkie komentarze są własnością ich autorów. Autor ponosi pełną odpowiedzialność za treść wpisu. Jeżeli wynikną z tego konsekwencje prawne, planetakobiet.com.pl może przekazać wszelkie informacje stronom zainteresowanym na temat danego użytkownika oraz pomóc w jego zlokalizowaniu.

Konkursy

Wywiady z gwiazdami

Nasza Ankieta

Najprzystojnieszy polski aktor to?

zagłosuj
Moda   Trendy   Projektanci   Modna w ciąży   Ciekawostki   Porady stylisty   Zdrowie i Uroda   Zdrowie   Uroda   Make-up   Rozmaitości   Kącik kulinarny   Z życia wzięte   Wielki świat   Motoryzacja   Nasze dzieci   Porady   Nasz ślub   Kultura   Muzyka   Kino   Teatr   Książka   Sztuka   Konkursy   Konkurs SMS-owy   Konkurs książkowy   Konkurs muzyczny   Wywiady z gwiazdami   Kominek    
Copyright © 2024 Planeta Kobiet. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie L77 - Strony internetowe Strony internetowe